Inflacja rośnie i będzie rosła, a oferty bankowe nie są w stanie pokryć nam strat, które wynikają z trzymania w nich oszczędności. Nasza wiedza finansowa, związana z korzystnym inwestowaniem jest stosunkowo niewielka. Giełda, fundusze inwestycyjne, Forex to dla wielu po prostu abstrakcja i hazard.
Nic dziwnego, że inwestycje w nieruchomości nieustająco są ulubionym sposobem na lokowanie oszczędności. Na każde mieszkanie kupowane na własny użytek przypada kolejne, które kupowane jest na wynajem. Niestety, deweloperzy także świetnie o tym wiedzą i ceny mieszkań rosną w zastraszającym tempie. Jeśli drożeją mieszkania nowe, drożeją też te, które dostępne są na rynku wtórnym. Przez media przewija się więc pytanie, czy opłaca się jeszcze kupować mieszkania na wynajem.
Nabywcy kalkulują, że choć cena jest wysoka, to przecież wciąż rośnie, a wyższe koszty można wynagrodzić sobie wyższym czynszem za najem. Ile jednak jeszcze zniosą wynajmujący? Czy w ogóle uda się ich znaleźć? Statystyki są nieubłagane i jest nas po prostu coraz mniej. Z drugiej strony na rynku jest wciąż za mało mieszkań. Dalszy wzrost cen sprzedaży z pewnością spowoduje, że coraz mniej liczną grupę stać będzie na własne mieszkanie. Cena metra kwadratowego rośnie zdecydowanie szybciej niż płace.
Kolejną przeszkodą może stać się stopniowe podnoszenie oprocentowania kredytów mieszkaniowych. Nie są to jeszcze wzrosty duże, ale już zauważalne. Jeśli do tego doliczymy rosnące koszty utrzymania nieruchomości (drożeje prąd i opłaty za wywóz śmieci), które każdy musi odliczać sobie od dochodu, zakup staje się coraz trudniejszy. Jeśli koszty dalej będą rosnąć, a płace utrzymywać się na dotychczasowym poziomie, coraz trudniej będzie kupić mieszkanie i deweloperzy mogą być zmuszeni do obniżenia cen.
Może być i tak, że państwo poprzez swoją interwencję, doprowadzi do spadku cen nieruchomości. Wprawdzie Mieszkanie+, sztandarowy program, jak na razie się nie sprawdziło, ale nigdzie nie jest powiedziane, że to już ostatnie słowo ze strony państwa. Bardziej wprawdzie prawdopodobne wydaje się inne zjawisko, czyli wprowadzenie podatku katastralnego od nieruchomości.
Obecne podatki są raczej symboliczne i w dodatku rozkładane na cztery nieoprocentowane raty, praktycznie nieodczuwalne. Podatek katastralny to nic innego jak podatek od faktycznej wartości nieruchomości. Przy obecnych cenach mieszkań, nawet gdyby wynosił tylko 1%, mógłby stać się sporym zastrzykiem dla rządu, który pieniędzy potrzebuje. Zwłaszcza że nie ma najmniejszego problemu, aby zastosować wyłączenia, dla tych, którzy faktycznie nie mieliby z czego go płacić, czyli np. zwolnić z podatku pierwsze mieszkanie w rodzinie.
Biorąc pod uwagę, że mamy już w Polsce ciekawy podatek adiacencki, czyli opłatę od zwiększenia wartości nieruchomości na skutek rozbudowy infrastruktury nie można wykluczać, że rząd sięgnie po nasze pieniądze w postaci kolejnego podatku. To także mogłoby wpłynąć na zmiany na rynku nieruchomości.